Wczoraj wieczorem powiedziałam "dość tego" . Ogląd roślinek, głównie róż, ale też porzeczki, nie pozostawił złudzeń. Lato w tym roku będzie ciężkie. Na różach głównie się to odbija, bo stanowią wykwintną restaurację dla robactwa. O mszycach pisałam. Zbierałam, kontrolowałam populacje, ale one i tak chciały tak bardzo żyć...podczas zabiegów eutanazji kontrolowałam pozostale gnidy.. Wykryłam w zeszłym tygodniu na jednym liściu ślad grasowania nimułki a kilku innych psowacza, a nawet muszki mączlika siedziały sobie na kilku liściach, jakgdyby nic. Wyprowadziłam z kuchni więc ciężką artylerię. Moslipan poszedł w ruch. Starałam nie pryskać na kwiaty, ale nie wszędzie tak mogłam je dobrze osłonić.. Mam nadzieję że pszczółki z tego powodu nie dostaną jakiś perturbacji żołądkowych.. Edit: dołożyłam trzy foty z południa gdzie słońce jyz niemiłosiernie juz pali. Pat Austin, tradycyjnie kwitnie jak szalona, ale kwiaty zwisają, bo chodź się przed słońcem, charakterystyczną dla palącego lata. Pod jesien jest inaczej, kolor przybiera nieco ciemniejszy i ma wyprostowane kwiaty.. Dlatego ją lubię.. Adaptuje się do warunków. A róże pustynne jak je nazywam mają słońce w nosie, wręcz uwielbiają je. Rozrastaja się wyraźnie w kierunku południa..