Nimułki, bruzdownice, zwiot różany, różane paskudy, ktore działają w ukryciu. Raz na ruski rok w moim mikro ogródku objawia się ich obecność. Zwinięte brzydko w rurki liście, podwiędnięte młode pączki. Znak - dopadło róże robactwo. Ale nie trzeba tracić wiary. Po pierwsze obrywać szybko liście i zniszczyć bezwzględnie (kompost - absolutnie nie) lub wywozić do śmietnika, najlepiej do betonowego miasta.. Czasem cała gałązka jakoś zmienia się, więc bez litości oberwać, obciąć wszystko. Byle by zostało trochę ziela na asymilację rośliny. Może gałązka pójdzie na straty, ale przeżyje krzew.. Podobnie z występująca w tym samym okresie bruzdownicą. Marnieją wtedy szczyty czyli pączki róż, są charakterystyczne, takie kiwnięte a potem więdną i schną . Też obrywać od razu i to z zapasem, bo robaki ryją w środku słodkiego pędu w dół.. I sprzątać na jesień to co spadło na ziemię pod krzew i palić, bendowac, byle zniszczyć na amen (kontrola populacji - uber alles) . Używałam do tej pory tylko walki wręcz lub mospilanu, póki co wystarczyło to do opanowania inwazji. Ale.. miałam juz za sobą ciężki rok i w głowie świtał już zakup basudina i zastosowania go doglebowo, by zniszczyć śpiące zimowym snem larwy. Bo śpią sobie w najlepsze by około czerwca wylęgnać się i żerować. Więc zasadne jest zastosowanie basudina doglebowo, by w pomoc walkę z najeźcą, w marcu/kwietniu a drugi raz koło połowy czerwca, lub nieco wcześniej gdy lato jest szybsze. Warto też zaglądnąć do ogródka sąsiadów i uświadomić ich nieco, bo zwykle problem ma szerszy zasieg. Nawet, w ramach współpracy dobrosąsiedzkiej, gdy u nich też inwazja jest widoczna, mona zaproponować oprysk przy okazji własnego, własnymi środkami. Takie podejście globalne, bo wiadomo, trzeba mieć zawarte sojusze.. Mi jak na razie udało się opanować podstępne bestie bez basudinu.. Ale mospilan był chyba już dwukrotnie użyty jak lato było bandytom korzystne. Reszta to systematyczne obrywanie liści i paków na początku lata. Na szczęście mam róże dosc plenne, kwitnące przynajmniej 2 razy w roku, więc smutku wielkiego z powodu oberwanych kilku pąków nie ma.